Na ścianie w kuchni są kafelki. Wczoraj położyłem większość, dziś dokończyłem. Maja częściowo "zafugowała". Cała operacja przebiegała w miarę spokojnie - miałem już jakieś doświadczenie z kładzenia w WC. Jednak w tym przypadku było coś ekstra - otwory puszek gniazdek elektrycznych. Pierwsze dwie poszły gładko - wyłamywanie obcęgami po kawałku okazało się najlepszą metodą. Wcześniej próbowałem nawiercać wiertłem widiowym. Strata - dwie płytki. Dziś w pracy nawet pochwaliłem się kolegom, że to takie proste. Ale pochwaliłem dzień przed zachodem słońca. Dziś trzecia, ostatnia puszka pochłonęła sporo nerwów i z... 10 płytek. Wszystkie metody zawiodły. W ruch poszedł również wycinacz otworów (taki jak tu). Ale może dlatego że jest "profesjonalny", nie umiałem z niego skorzystać ;) Ostatecznie metodą nawierceń, na skraju wytrzymałości psychicznej, udało się.
Trzecia, pechowa puszka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz